1940

Początek 1940 roku nie wróżył nic dobrego, ludność jak opętana tułała się po miasteczkach i wioskach, przejeżdżając z miejsca na miejsce w poszukiwaniu spokoju, pracy i chleba. Granica utworzona na Bugu była zamknięta i silnie strzeżona. Na stacji Włodzimierz pracowało trochę starych pracowników, ale przybywali nowi przeważnie Rosjanie. Zima zapowiadała się surowa, mrozy dochodziły do 40 stopni i były silne śniegi. Ludzie mówili, że po przyjściu Rosjan przyszły syberyjskie mrozy.
Moje stanowisko na stacji kolejowej było zagrożone, już nie tylko z powodu pracy, ale z braku mieszkania. Do naszego mieszkania przyjąłem - bo musiałem - kilku kolejarzy sowieckich, którzy sprowadzili swoje żony, przez co życie stawało się nieznośne. Złożyłem podanie o zwolnienie mnie z kolei, ale było rozstrzygnięte odmownie, zanosiło się na to, że trzeba było opuścić mieszkanie i przenieść się do miasta. Postawiłem się ostro, albo zwolnicie mnie z pracy, ale uwolnicie mieszkanie, na co nie otrzymałem od komendanta stacji odpowiedzi, bo nie mógł dać takiej. Sprawy sporne załatwiane były przez partyjnych pracowników, co nie wróżyło nic dobrego. W czasie pełnienia dyżuru w dniu 31.01.1940 roku byłem zabrany przez policję kolejową - aresztowany. O aresztowaniu udało mi się zawiadomić żonę i już w pociągu pożegnałem się z nią, dzieci nie widziałem i pożegnać się z nimi nie pozwolono. Dokumenty, pieniądze, cenne rzeczy zabrano mi i nie pozwolono przekazać rodzinie.
Przywieźli mnie do Kowla i osadzili chwilowo w areszcie stacji, kilku kolejarzy tam już siedziało. W czasie przesłuchania postawili mi zarzut, że na moim dyżurze spowodowałem katastrofę kolejową. Po czterech dniach pobytu w areszcie zachorowałem na zapalenie płuc i zostałem odprowadzony do szpitala miejscowego w Kowlu. Przez siostrę szpitalną powiadomiłem żonę, która natychmiast przyjechała, lecz porozmawiać nie mogła, bo byłem nieprzytomny, miałem silną gorączkę. Po paru dniach zawiadomili żonę, że zmarłem i żeby przyjechała zabrać ciało. Przyjechała, lecz była zdziwiona, ja żyłem i zacząłem powracać do zdrowia - kryzys minął. Z każdym dniem zdrowie moje poprawiało się - śledztwo zostało przerwane na czas choroby - lecz w dalszym ciągu nie wiedziałem, co mi zarzucają. Na drugi dzień po moim aresztowaniu żona otrzymała nakaz opuszczenia mieszkania i od tej pory nie wiedziałem, co się z nimi dzieje, a dochodzące wieści były zastraszające. W miarę przychodzenia do zdrowia przy łóżku była wystawiona warta dniem i nocą i nie dopuszczano do mnie nikogo. Jednak z chwilą przyjazdu żony miałem możliwość rozmawiania z nią i otrzymałem nawet dodatkowe wyżywienie czy ubranie. Namawiałem ją by sprzedała wszystko i z dziećmi uciekała za Bug, a ja przy okazji ucieknę jak będę mógł.
Dnia 12 marca 1940 r. poprosiłem miejscowego księdza - wyspowiadałem się na dalszą drogę, a byłem przekonany, że osądzą mnie i przewiozą do Rosji i o powrocie do kraju czy rodziny nie mogłem marzyć. Dnia 16.03. po przyjściu do zdrowia przeniesiony byłem do miejscowego więzienia na ul. Kościuszki 2 - sala nr 16. znajdowałem się wśród przestępców jak określili - 16 policjantów polskiej policji z byłym komendantem z miejscowości Lubomila panem Zientakiem, kilku byłych sokistów powiatu kowelskiego, razem 23 osoby w sali, gdzie dawniej były 4 osoby. Nocne śledztwo, dzienne 15 minutowe spacery, to całą rozrywka uwięzionych. Każdego dnia jedni odjeżdżali, innych przywozili, aż 26 maja miałem pierwszy sąd w Kowlu. Podałem swoich świadków - sprawę odłożyli. W więzieniu spotkałem panów Sytla z Sarm, Okólaka RS z Udrycha, RS z Ziemowicz, RSP z Koniewicz, Józefackiego z Włodzimierza, RSP Grabowskiego z Kowla i wielu, wielu innych. Przeważnie kolejarzy z Kowala i Oddziału, a nawet z partii politycznych PPS jak Krupa, Świątek, Wróblewski czy inni, jednym słowem więzienie było wypoczynkiem dla wszystkich obarczonych pracą i wojną. Tutaj człowiek spragniony wiadomości z kraju i zagranicy stopniowo obojętniał na wszystko, stawał się malutkim pionkiem w rękach tych co tworzyli nową kulturę, kroczyli nową drogą i wprowadzali nowy sposób życia.
Dnia 09.06.1940 r. byłem przewieziony do Włodzimierza na sąd, ponieważ świadkowie podani przeze mnie mieszkali we Włodzimierzu. Razem ze mną przyjechał mój obrońca. Ucieszyłem się, że jeszcze raz zobaczę swoje strony, a najważniejsze żonę i dzieci, choć przypuszczałem, że wyjechali. Na stacji we Włodzimierzu spotkałem niewielu naszych kolejarzy, a znajomi poinformowali, że żona z dziećmi wyjechała za Bug, a mieszkanie zlikwidowała. Ucieszyłem się, bo uniknęli wywiezienia w głąb Rosji, a z drugiej strony żal mi się zrobiło, że nie zobaczę ich więcej i nawet nie będę mógł napisać listu, ani dowiedzieć się czy żyją.
Na drugi dzień miałem sąd, sędzia z Kowla, asystent - maszynista sowiecki i sekretarka zupełnie nieznajomi. Sąd przesłuchał wskazanych świadków bardzo krótko, również innych, i mało na zwracał uwagę, gdyż zarzut miałem jakbym opowiadał wiadomości z radia o porażkach armii sowieckiej w Finlandii i powtarzał wiadomości o uchybieniach armii sowieckiej. Skąd się wzięli świadkowie, którzy stawiali mi zarzut, Bóg raczy wiedzieć, dość,. że sąd uznał mnie za szkodnika władzy radzieckiej o skazał na 5 lat więzienia. Wracając z Sądu spotkałem Olszewskiego, który już nie pracował i mieszkał w mieście. Opowiadał o przeżyciach w dniach 11,12,13 marca. Z miasta całymi ulicami wywozili wszystkich bez wyjątku dając 30 - 50 minut czasu na spakowanie się, tak było w Kowlu, Łucku, Równym i w innych miastach. Tak wywieziono tysiące rodzin do Rosji, bez żadnej racji, ludzi załadowywano do wagonów, które były zamykane i nie dawano nawet wody oraz nie pozwalano podać oknem chleba czy innej strawy. Zrozumiałem cały ogrom udręki jakiej musieli ludzie doznać, żyjąc w ciągłym strachu aresztowania lub wywiezienia do Rosji. Ludzie Bogu ducha winni byli wywożeni chyba tylko dlatego, że akurat znajdowali się w obszarze, gdzie było przewidziane wysiedlenie. Uprzytomniłem sobie sprawę Staszki i dzieci, co musieli przeżyć, przecierpieć, zanim zdążyli się przedostać na drugą stronę Bugu. Jakże winienem Bogu dziękować za ocalenie mojej rodziny i pozwolenie im znaleźć się poza strefą dzikiej zagłady.
Po powrocie do więzienia złożyłem reklamację do Moskwy, bo takie miałem prawo, a adwokat w odpowiednim terminie złozył mój wniosek i teraz trzeba było czekać. W więzieniu trafiłem do do innej celi nr 23, poznałem znowu nowych towarzyszy niedoli inż. leśnictwa z Kiwerc, Salomona Franciszka, Zawiadowcę Parowozowni z Antonówka i innych. Czas upływał, człowiek tępiał i zdawał się na los jaki mu przypadł w udziale. Każdego dnia 18 do 30 osób było wysyłanych do Rosji - czekałem swojej kolejności, bo już czegoś dobrego nie spodziewałem się. Miałem ciekawe spotkanie z Dmuchowskim sekretarzem DZ z Zakrucina zamieszkałym w Brześciu. Jego wniosek został rozpatrzony na jego korzyść, wyrok sądowy brzmiał “z zarzutów uniewinnia się spod straży oswobodzić”. Z sądu przyprowadzili go do więzienia i nadal siedział mimo domagania się o zwolnienie. 18 sierpnia wieczorem Dmuchowski został wezwany i wywieziony do Kijowa.
Kiedy dowiedziałem się, że z takim wyrokiem ludzie zostają wywożeni, nie liczyłem na ułaskawienie Moskwy, a zacząłem szykować się do dalekiej drogi. W dniu 26 sierpnia 1940 r. wraz z 22 innymi wieczorem wyruszyłem w drogę ciernistą, a 27 sierpnia przekroczyłem dawną granicę Sarny-Ostki. Ostatnie wspomnienia o kraju zostały w pamięci tego dnia. 28.08. przybyliśmy do Kijowa, a po drodze przybywali nowi przestępcy z ziemi Radzieckiej. Byli więzieni za różne przewinienia, np. za spóźnianie się do pracy 15 minut - wyrok 1-3 lat. drobne kradzieże, prywatny handel - 3-5 lat itd. Nasłuchałem się wiele o nowych porządkach w Kołchozach-Sowchozach od tych ludzi wyłączonych spod prawa. A jednak byli i tacy, którym się to podobało i pragnęli by nie tylko w Rosji, ale i na świecie zapanował jeden i tylko komunistyczny porządek kołchozowo-sowchozowy i wtedy dopiero byłoby dobrze robotnikom na całym świecie.
Więzienie kijowskie. Obszerny gmach, płoty, ogrodzenia drutem kolczastym, po rogach posterunki dzień i noc, o ucieczce i mowy być nie mogło. Strzeżeni byliśmy jak oko w głowie, każdy aresztant był transportowany z psami-wilczurami i strażą obstawioną ze wszystkich stron, a strażnicy praktykę posiadali wyśmienitą. Całe więzienia były okropnie zapełnione, nie było miejsca do stania, nie mówiąc, by można było położyć się. Po tygodniu odtransportowano nas 7 osób pociągiem osobowym do Charkowa, ale tam nie przyjęto nas z powodu przepełnienia i przewieziono nas do Połtawy. Po 4 dniach zwrócono z powrotem do Kijowa, albowiem szykowany był większy transport w głąb Rosji. Trafiłem i ja do tego transportu, lecz w drodze zachorowałem i na kontrolnej stacji w Charkowie zostałem zatrzymany, było to 18 września 1940 roku.
Charków - więzienie przesyłkowe było względnie dobre, wyżywienie względne, spanie możliwe i codzienne spacery po 40-50 minut na ogólnym podwórzu. Spotykało się wielu znajomych z kraju, kolejarzy, policjantów. Korespondowaliśmy między celami, a nawet wysyłaliśmy listy i otrzymywaliśmy odpowiedź. Tak poznałem rodzinę Salomona z Antonówki, od której otrzymaliśmy na Boże Narodzenie paczkę z opłatkiem, kiełbasę, słoninę. Salomon podzielił się opłatkiem z całym więzieniem, opłatek trafił do każdej celi. To było coś nowego w życiu więziennictwa, nawet nocą otrzymywaliśmy gazety do przeczytania i wiedzieliśmy, co dzieje się na świecie, a nawet więcej od tych, co byli na wolności. Z wiadomości słuchanych przez radio dowiedzieliśmy się o przygotowaniach do nowej wojny z Niemcami. Byli tacy co już wyznaczali termin rozpoczęcia działań wojennych i ogólnie było wiadomo, że Niemcy przegrają wojnę. Wypowiedzenie wojny Rosji przez Niemcy wisiało na włosku, toteż niektórzy, zwłaszcza politycy spodziewali się przegranej Rosjan, a z tym oswobodzenia wszystkich więzionych.

ZYGMUNT ŁYSZCZ

Poprawiono: niedziela, 21, luty 2010 18:56